Organizacja tego wyjazdu była dosyć trudna,
mieliśmy poważne problemy z transportem, a także wiele osób swoje własne problemy i nie każdy z chętnych mógł pojechać.
Ale najważniejsze, że się udało i do wyjazdu doszło.
Był to pierwszy oficjalny wyjazd na koncert Fan Clubu Kim Wilde
i pomimo trudów podróży, przeżyliśmy kolejne niezapomniane chwile,
bawiąc się razem na kolejnym rewelacyjnym koncercie naszej wielkiej idolki.
W grupie pięciu osób spotkaliśmy się we Wrocławiu około godziny 18. Trzy godziny później wyruszyliśmy niezbyt wygodnym autokarem
do Flensburga. Podróż z tej także przyczyny łatwa nie była i dopiero w Hamburgu przesiedliśmy się do znacznie wygodniejszego autokaru,
który zawiózł nas wprost do celu.
Z wydrukowaną mapą w ręku dotarliśmy do hotelu.
Ośrodek był prowadzony przez Greka i posiadał 6 apartamentów, z czego 3 były zarezerwowane dla nas. W środku czysto, kuchnia wyposażona w lodówkę,
mikrofale a nawet w garnki, sztuczce i szklanki.
A na zewnątrz cicha okolica, gdzie można było sobie wyjść i dokończyć transparent. I jedynie pogoda wciąż platała nam figle, słońce
pojawiało się na przemian z deszczem i silnym wiatrem.
Po małym odpoczynku i odświeżeniu się, przystąpiliśmy do dokończenia naszego transparentu, który wyglądał niemalże tak samo jak nasz
poprzedni, kiedy pod hotel podjechała Kasia z mężem i Brunem, najmłodszym fanem Kim Wilde, mającym niespełna 3 latka.
Tak więc nareszcie w komplecie, mogliśmy zacząć planować resztę dnia.
Z Igorem, mężem Kasi, pojechaliśmy samochodem na miejsce koncertu by się zorientować gdzie znajduje się obiekt i czy będzie
to koncert w plenerze czy w budynku..
Jednak po obejściu miejsca dookoła, nie dostrzegliśmy jakichkolwiek przygotowań do koncertu. Znaleźliśmy jedynie małą informację
o koncercie, po niemiecku. Jak później się okazało, była to informacja o przeniesionym koncercie do innego miejsca (swoją drogą,
mogli napisać też po angielsku, nie tylko Niemcy jeżdżą na koncerty Kim Wilde.)
Pojechaliśmy jeszcze do sklepu na zakupy i wróciliśmy do hotelu. Tam nastąpiły dalsze przygotowania do koncertu, koszulki, czapeczki..
transparenty no i dedykacja na książkę dla Kim.
W końcu wspólnie stworzyliśmy dedykację dla Kim, która brzmiała: "Let us make a little Polish garden in your heart just like
you made our hearts blooming". Napisaliśmy ją na książce: "Polish Herbs, Flowers & Folk Medicine", którą przygotowaliśmy dla Kim.
Nasze spokojne i powolne przygotowywanie do koncertu zamieniło się kolejny już raz w ogromną nerwówkę, bo czas zaczął szybko nam
uciekać. W dodatku po drodze okazało się, że nie wzięliśmy ze sobą mapy.
Więc wspólnymi siłami próbowaliśmy dotrzeć na miejsce, gdy minęliśmy budynek pod którym stali znajomi fani Kim z poprzednich
koncertów. Przywitaliśmy się, szybko ich mijając, gdy jeden z nich zaczął do nas krzyczeć, że koncert jest tutaj. A że akurat na
tym budynku widniał ogromniasty telebim z Kim, to najpierw porobiliśmy sobie pod nim zdjęcia, a dopiero potem cofnęliśmy do grupy
fanów. Jak się okazało, w poprzednim miejscu w ogóle nie było akustyki i w ostatniej chwili przenieśli koncert do tej sali, co
skutkowało z opóźnieniem całej imprezy. Tak więc weszliśmy do środka i niedługo potem zajęliśmy sobie miejsca pod drzwiami, którymi
mieli wpuszczać. Szybko za nami ustawiała się długaśna kolejka, w między czasie chłopaki próbowali pochować gdzieś zimne ognie by
nam ich nie zabrano. Nie udało się schować niegdzie tych największych, bo po prostu były za długie. i niestety straciliśmy je przy kontroli.
Czekając na wejście słyszeliśmy próbę Kim, a także Scarlett, która zaprezentowała swoje umiejętności wokalne.
Z powodu przeniesienia koncertu w tym samym dniu, wszystko się opóźniało, ale ludzi było już tak dużo, że zaczęli nas wpuszczać.
Więc wszyscy wbiegliśmy do środka, w panice szukając drogi wejścia do kolejnej sali.. Miała ona parę wejść i nie chcieli nas
od razu wpuścić. Więc rozdzieliliśmy się na dwie grupki i stanęliśmy pod drzwiami, w nerwach oczekując na wejście do środka.
Strach był ogromny, że nie otworzą wszystkich drzwi w tym samym momencie i przepadnie nam miejsce pod barierką. Czy mogliśmy do
tego dopuścić?? Na szczęście, pierwsze drzwi się otworzyły te, które otworzyć się powinny i rozpoczął się dziki wyścig pod scenę,
w którym niektóre osoby nie szczędziły na uderzeniach z łokcia i chamskich przepychankach.
Ale najważniejsze, że udało się nam zająć najlepsze miejsce z możliwych, dokładnie na wprost miejsca gdzie zazwyczaj gra Ricky
i gdzie postawili wentylator dla Kim. Bardzo szybko rozłożyliśmy transparent, mając w tym już niezłą wprawę, ale także i dobre
przygotowanie. Przydały się tutaj nawet akrobatyczne umiejętności Ewy, która w pewnym momencie zawisła na barierkach, by
umocować od dołu transparent.
Niestety nim Kim wyszła na scenę, wymęczył nas do granic możliwości jakiś zespół przypominający kapelę weselną, który śpiewał
przeróbki starych utworów. Dobrze, że nie napisali, że będzie to support act, tylko special guest, bo kapela może dwa razy porwała
publiczność, w tym raz śpiewając znaną niemiecką piosenkę. Dla nas na tyle było to męczące, gdyż byliśmy po męczącej, trwającej ponad
pół doby, podróży, i nogi nam odmawiały posłuszeństwa.
O dziwo, przerwa i przygotowanie na występ Kim nie trwały długo, jak bywało to dotychczas.
W tym czasie tłum na sali się już zaczął niecierpliwić i robiło się coraz głośniej. W końcu z głośników usłyszeliśmy pierwsze
dźwięki intro wprowadzającego nas do piosenki Never Trust a Stranger.
I zespół wyszedł na scenę, za nimi Kim.
Ludzie zaczęli klaskać, krzyczeć, atmosfera się podniosła, gdy Kim wchodziła na scenę. Już kiedyś o tym wspominałam, ale wybranie
piosenki NTAS na utwór otwierający koncert było strzałem w dziesiątkę. Daje on porządnego powera i rozkręca publiczność,
ale i samą Kim. Aczkolwiek, nie była to na pewno publika z trasy koncertowej i wymagało czasu, żeby weszli oni na odpowiedni
poziom. No ale w końcu, my tam byliśmy, prawa ręka Kim Wilde w rozkręcaniu co poniektórych sztywniaków.
Kim zaczęła witać się z widownią, gdy nas dojrzała. Pochyliła się i z ogromnym uśmiechem zaczęła Nam machać. Od tego momentu
jej wzrok cały czas do nas powracał. Nie było piosenki, żeby na nas nie patrzyła, zawsze wówczas pojawiał się uśmiech na jej
twarzy. Takie momenty nawet trudno jest opisać, wyrazić to w słowach, co się czuje, gdy Kim
śpiewając kuca na krawędzi sceny i dosłownie patrzy tobie w oczy.
Tak jak zawsze Kim starała się objąć swym wzrokiem całą salę, nie skupiać swych oczu na kilku osobach, tak teraz, trochę jakby
szukała w nas wsparcia i tej pewności siebie, jaka często przychodzi dopiero podczas koncertu. Zauważyliśmy, że i na tym
koncercie Kim tego brakowało i była lekko stremowana. Jak się dobrze zna Kim i jej zachowanie na scenie, takie rzeczy się wyczuwa.
Nie wiemy skąd
w Kim tyle braku pewności siebie, ale mamy nadzieję, że kiedyś w końcu zrozumie, że wszyscy na jej koncerty przychodzą dla niej, że wszyscy
ją uwielbiamy i podziwiamy, i nie ma sobie równych w tym co robi i jak śpiewa!
Ale oczywiście to nie znaczy, że Kim nie była sobą. Już na początku powiedziała do publiczności roześmiana, że ma nadzieję,
że będziemy śpiewać razem z nią i jej pomożemy, gdy ona zapomni tekstu jakiejś piosenki, bo nie jest już w młodym wieku
i takie rzeczy się jej zdarzają.
I przytrafiło się jej to i na tym koncercie i to nawet na takim kawałku jak You Came.
Cała początkowa trema mogła być także spowodowana przeniesieniem koncertu z otwartej przestrzeni do budynku, a tutaj przygotowania
trwały dość krótko i mogła się obawiać, że coś pójdzie nie tak. Do tego było okropnie gorąco i duszno, na co Kim także nie
była przygotowana. Ze wszystkich lały się strugi potu, Ricky po paru piosenkach zdjął buty i resztę koncertu grał na boso.
Pisałam, że Kim była na początku nieco spięta, ale z piosenki na piosenkę się rozkręcała, a takim punktem zwrotnym myślę była
nieśmiertelna Cambodia. Kawałek magiczny, który zawsze czaruje publikę, gdy atmosfera robi nie nadzwyczajna i tylko niech
żałują ci, którzy jej nie przeżyli na żywo.
Pod koniec utworu, jak każdy kto słyszał go na żywo, wie, że następuje przestój i ludzie zaczynają krzyczeć, bić brawo, nie
dając Kim dokończyć. Gdy w końcu pada pierwsze słowo z jej ust, na sali zapada grobowa cisza i gdy Kim zaczyna bardzo powoli
śpiewać ostatni wers, cała sala zaczyna śpiewać razem z nią. Efekt jest niesamowity. To był moment pierwszego wzruszenia Kim.
Uwielbiam ją oglądać w takim stanie, bo wtedy wychodzi cała Kim Wilde, jej szczerość, otwartość i ta niesamowite wrażliwość
oraz skromność. Ona nadal w takich momentach pokazuje nam, ile to dla niej znaczy, jak kocha to co robi i jak bardzo potrzebuje
tego kontaktu z publicznością. To ją nakręca, to daje jej takiego powera, który rozpędza ją i powoduje, że śpiewa jeszcze lepiej.
A na tym koncercie do tego miała jeszcze nas i pomogliśmy jej wznieść się na wyżyny wokalne, spowodować, że znowu na scenie
czuła się jak ryba w wodzie.
Kim wzruszyła się na Cambodii, ale to co najważniejsze, zdarzyło się na Four Letter Word. Kim zawsze śpiewa ją u boku brata,
który przygrywa jej na gitarce. Oparła się o niego i zaczęła śpiewać, przepięknie, z sercem.
Staliśmy dokładnie naprzeciwko niej i Ricky'ego, gdy nagle chłopaki zapalili
zimne ognie i niemalże jedncześnie pojawiły się one w naszych dłoniach. Tego wyrazu twarzy rodzeństwa nigdy nie zapomnę.
Tak jak Kim na tej piosence, skupiona, nie uśmiecha się, wczuwając się w utwór, tak tutaj posłała nam tak szczery i piękny
uśmiech, że serce miękło.
Gdy ognie zgasły, podszedł do nas pan z ochrony, zabrał nam wypalone kijki, a Kim zrobiła minę w stylu 'oj tak mi przykro' i się
uśmiechnęła znowu serdecznie.
A po zakończeniu utworu, uśmiechnięta, podeszła do mikrofonu, wzrok skupiła na nas i podziękowała swoim fanom z Polski.
Wyciągnęła do nas dłoń, spojrzała na nasz transparent, a my zaczęliśmy krzyczeć, We Love You!
Podczas koncertu, Kim także dziękowała fanom za to wieloletnie wsparcie, że wciąż jesteśmy z nią. Mówiła, że cieszy się bardzo,
że przyszliśmy. Mówiła jaką fantastyczną jesteśmy publicznością i dla nas zaśpiewała Ca Plane Pour Moi. Wcześniej jednak powiedziała
do nas parę zdań po francusku i nikomu nie przeszkadzało, że nie rozumie ani słowa. ;)
Parę ostatnich kawałków, to był już power niesamowity! Kim całkowicie rozluźniona, szczęśliwa, dała z siebie wszystko, wokalnie
wznosząc się ponad wyżyny.
I im bardziej ja czułam się zmęczona, wyczerpana fizycznie, kiedy już myślałam, że upadnę i nie wstanę, Kim sprawiała wrażenie
jakby dopiero zaczynała się rozkręcać. Niesamowita! Całe półtorej godziny koncertu śpiewała w ogromnym tempie, mając jedynie
piosenkę Four Letter Word, kiedy na moment mogła odetchnąć i oprzeć się na mocnym ramieniu brata. To nam uświadamia w jak
niesamowitej kondycji jest Kim i pomimo zmęczenia, które dawało się wyczuć pomiędzy piosenkami, gdy do nas przemawiała,
śpiewała czysto i z ogromną mocą.
You Came Kim zadedykowała chłopakowi z ekipy Wilde Crew, który ostatnio bardzo chorował, ale jak Kim powiedziała, już czuje się
dobrze. Wyciągnęła go na scenę i pocałowała czule. To tylko pokazuje, jak cała ekipa, nie tylko muzycy, ale wszyscy, którzy
pracują przy koncertach Kim, są ze sobą zżyci i traktowani tak samo ważnie.
Na You Keep me hangin'on Kim w pewnym momencie wpatrzona w nas nagle zmieniła melodię śpiewanej piosenki, w ogóle jakby śpiewała
inny utwór i tak jakby czekała na naszą reakcję. Pamiętam, że ja sama przestałam śpiewać i patrzyłam na nią z uśmiechem, czując,
że ona coś pomyliła. A ona, widząc naszą reakcję, zaśmiała się. Nie wiem co wtedy się stało, ale jakby doszło do specjalnego
kontaktu, który zrozumiała tylko Kim i my - niesamowite uczucie!
Cały zespół grał rewelacyjnie, oni są już tak dobrze zgrani, że wszystko wychodzi perfekcyjnie, do tego nagłośnienie było
pierwsza klasa, wszystko było słychać rewelacyjnie.
Końcowe utwory, to był już totalny power, wszyscy szaleli, publiczność jeszcze długo po zakończeniu koncertu nie dała się
wyprosić i wciąż wywoływała Kim.
Po koncercie byliśmy tak wyczerpani, że ledwo chodziliśmy. Spoceni i spragnieni, ale cena wody: 3 euro, nawet nas odstraszyła..
Postanowiliśmy udać się za budynek, nie mogąc początkowo znaleźć tylnego wejścia. Niestety padał deszcz, momentami bardzo.
Dlatego szanse spotkania się z Kim malały szybko.
Ale my nigdy się nie poddajemy. Czekaliśmy tam z oporem, widząc obok nas także pełną nadziei grupkę fanów niemieckich.
Szanse malały, a z nieba lało się gęsto. Przygotowaliśmy więc prezenty dla Kim, by przekazać je komuś z jej ekipy i wtedy
z budynku zaczął wychodzić jej zespół, na których czekały wozy VIP, organizatora kolejnego koncertu w Kiel.
Wkrótce pojawił
się i Ricky, zaczął machać do fanów. Niemiecka ich grupka zaczęła go przywoływać, więc zbliżył się nieco i dwie osoby minęły
sprytem ochronę i podeszły do niego. Chwilę rozmawiał z nimi, a gdy dojrzał naszą grupkę, pomachał do nas i powiedział, że
zaraz do nas podejdzie.
W końcu Ricky do nas podszedł, zadowolony, uśmiechnięty. Rozmowa trwała chwilę. Powiedzieliśmy mu, że koncert był wspaniały,
że było super. A Ricky odpowiedział, że niesamowicie ucieszył ich nas przyjazd, że uwielbiają, gdy jesteśmy w pierwszym rzędzie,
z naszym transparentem i że nasza radość na koncercie, gdy widzą jak śpiewamy i bawimy się razem z nimi, ich uskrzydla..
Zapytał także o Bruna, który prawie usypiał na rękach Kasi, zapytał ile ma lat. Powiedzieliśmy mu, że to najmłodszy fan Kim. To od Bruna
poleciał piesek do Kim podczas koncertu, a jak przystało na fana, ulubionym kawałkiem chłopczyka jest Perfect Girl.
Szkoda, że Kim sama nie mogła go zobaczyć, ale mam nadzieję, że Ricky jej wszystko przekazał.
Przekazałam Ricky'emu koszulki, czapeczki, mówiąc dla kogo są (czyli dla niego, Kim i Nicka), a także książkę. Był bardzo
wdzięczny, wzruszony tym, obejrzał się za Kim. Chciał, by do nas podeszła, żebyśmy sami mogli jej te prezenty przekazać,
ale Kim jeszcze nie było a deszcz padał coraz bardziej.. Ewy parasolka oczywiście ochraniała głowę Ricky'ego, co on sam zauważył
i podziękował z uśmiechem.
W końcu pożegnał się z nami i poszedł do swojego samochodu. Tam obejrzał koszulki, a czapeczkę włożył na głowę. Zrobił
to także Sean Vincent, człowiek odpowiedzialny z nagłośnienie na koncertach Kim i współzałożyciel Sonic Hub.
Po chwili wreszcie wyszła i Kim, w momencie gdy padało jeszcze bardziej, jakby ktoś to robił specjalnie. Schroniona pod
parasolem trzymanym przez Nicka, stanęła przy sąsiadującym aucie z samochodem Ricy'ego i zaczęła do nas machać uśmiechnięta.
Nie sądzę, by Nas wówczas poznała, bo była to jakaś odległość, do tego było ciemno.
Gdy wsiadła do samochodu, przebiegliśmy na drugą stronę ulicy, wiedząc, że po tej stronie będzie Kim patrzyła przez szybę.
Auto jechało bardzo po woli, Nick przez szybę rozdawał fanom autografy od Kim. Ona uśmiechała się do ludzi, ale tak spokojnie,
jakby wzrokiem szukała kogoś... I wtedy dojrzała nas, znajome twarze w czapeczkach i wybuchła radością. Ten moment aż trudno
jest opisać, nam się nogi ugięły, gdy roześmiana od ucha do ucha, zaczęła Nam machać, jakże zadowolona i szczęśliwa, że nas
widzi.
Ona dokładnie wiedziała, ze my tam będziemy, bo zawsze byliśmy, zawsze czekaliśmy
po koncertach. I tym bardziej bardzo pragnęła nas jeszcze raz ujrzeć, choć na moment, pożegnać się i tym bardziej jej
radość była większa, gdy nas dostrzegła. Naprawdę tej chwili nigdy nie zapomnę, dla nas był to jeden z ważniejszych momentów...
A ten jej gest był najwspanialszym prezentem jaki mogliśmy od niej otrzymać.. Łzy mam w oczach, gdy wspominam ten moment,
gdy widzę reakcję Kim, bo żadne słowa nie zastąpią tego jednego gestu, jakże szczerego.. A nawet o tym nie marzyłam.
Zastanawialiśmy się, jak dojdziemy do hotelu w strugach deszczu, wyczerpani, ale ten ostatni moment kontaktu z Kim dodał
nam siły i poniósł, że nie czując jakiegokolwiek zmęczenia, doszliśmy do hotelu. Z naszych ubrań można było wyżymać wodę.
Zrobiliśmy sobie wspaniałą imprezę, która zakończyła się grubo po 5 rano.
Był to niezwykły czas, rozmawialiśmy o Kim i o koncercie. Było bardzo wesoło i sympatycznie.
Następnego dnia spotkaliśmy się na śniadaniu, parówki z mikrofali przypominały czernobylskie, jajecznicy nie zdążyliśmy
usmażyć, wiec ugotowaliśmy jajka na twardo, mając zamiar podzielić się ich zapachem z towarzyszami naszej podróży w autokarze.
W końcu spakowani, opuściliśmy hotel. Poszliśmy na miasto chcąc jeszcze coś zobaczyć, ale jednak pogoda dobitnie nam to
utrudniała. Deszcz potrafił spaść z takiego zaskoczenia, że w sekundę człowiek był cały mokry. Tutaj jednego dnia pada deszcz,
słońce świeci i wieje tak mocno, że nam raz zmiotło z tarasu krzesełka, i chłopaki je gonili
Autokar przyjechał nieco spóźniony, oczywiście, choć to był początkowy przystanek.
Niestety mieliśmy pecha, nasz autokar psuł się dwukrotnie. Za drugim razem było już jasne, że nim dalej nie pojedziemy i
na drodze zjawił się Sindbad, który zgodził się po porozumieniu z Orbisem, zabrać nas do Hamburga. W tym autokarze od razu
mogliśmy sobie kupić gorącą, kawę, herbatę, czego w autokarach Orbisu nie było..
W Hamburgu miał na nas czekać autokar do Wrocławia, ale zamiast tego my sobie na niego czekaliśmy ponad 2 godziny, podczas
gdy w biurze Orbisu NIKT nie umiał nam czegokolwiek powiedzieć, pani tam siedząca tłumaczyła się brakiem telefonu do kierowcy..
Udało się nam jedynie wyciągnąć informację, że na autostradzie był wypadek i stąd opóźnienie. Chociaż byliśmy w Niemczech,
nawet tam dopadła nas 'profesjonalna' polska obsługa...
Na szczęście kierowca nie robił żadnych postojów, zatrzymując się jedynie w Berlinie i w Legnicy, dzięki czemu mogliśmy się
w miarę wyspać i do Wrocławia przyjechaliśmy tylko z godzinnym opóźnieniem.
Tam przeszliśmy się na Dworzec PKP i odwiedziliśmy McDonalda. Ja niedługo potem odjechałam do domu, gdzie dostarłam przed godziną 15.
W sumie nie było nas trzy dni, w tym dwie doby to była sama podroż. Maksymalnie zmęczeni, wyczerpani, ale szczęśliwi wróciliśmy
do naszych domów...
Ale nam już jest tęskno za Kim. Już chcielibyśmy jechać na kolejny koncert. Wyobrażam sobie, że teraz Kim na każdym kolejnym
koncercie będzie wypatrywała nas, czekała, kiedy znowu przyjedziemy, kiedy znowu ujrzy znajome twarze w czapeczkach, które
uwielbiają ją i kochają ponad wszystko.
Miejmy nadzieję, że nastąpi to już niedługo...
Czy jest jakiś niedosyt? Może i tak, bo po takim koncercie i takim kontakcie z Kim, spotkanie z nią byłoby równie niezwykłe...
Ale czeka to wszystko na nas następnym razem.
To co nas spotkało we Flensburgu, było niezwykłą przygodą, pełną niesamowitych przeżyć, wzruszeń, radości, które teraz
powracają we wspomnieniach.. Podróż była ciężka, ale w obliczu tego co nas
spotkało i rewelacyjnego koncertu Kim, jest niczym i nie odstraszy nas kolejnym razem, gdy będzie taka potrzeba.
Dla takich chwil jest warto poświęcić wiele...
Dziękuję Ewie, Kasi z synkiem, Piotrkowi, Wojtkowi, Pawłowi oraz Igorowi za ten wspaniały czas jaki spędziliśmy razem.
Ale główne podziękowania jak zwykle, należą się niezwykłej kobiecie, która już tyle lat daje nam radość, która wypełnia nam życie.
Dzięki niej przeżywamy te wszystkie cudowne chwile, bawimy się na koncertach i spełniamy nasze marzenia.
Kim, dziękujemy i czekamy na więcej!
| Biografia | |
| Twórczość | |
| Wydarzenia | |
| Galeria | |
| KimWilde.pl | |
Biografia Kalendarium Ogrodnictwo Secret Songs Ricky Wilde |
Teksty piosenek Albumy Single Teledyski Książki Twórcy piosenek |
Koncerty Kim Wilde w Warszawie Terminy |
Galeria zdjęć |
Strona Główna Forum O stronie |